Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Niezłomność malarskich zasad i radość malowania

Jedną z pułapek, w którą łatwo wpadają wybitni malarze jest pozycja jaką wypracowali sobie we własnym środowisku, bądź za granicą, jeżeli i tam wystawiają. Jeżeli do tego dodać wieloletnią pracę na wyższej uczelni, tytuł profesorski, grono uczniów – powstaje sytuacja, w której bardzo łatwo uwierzyć, że to co robimy ma sens, że uzyskaliśmy jakieś miejsce wśród rówieśników, być może w mieście, w którym żyjemy, w kraju czy za granicą

Juliusz Joniak – malarz-profesor

Juliusz Joniak, profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, malarz wymieniany jednym tchem wśród najwybitniejszych przedstawicieli pokolenia, które konsekwentnie realizuje twórcze założenia polskiego koloryzmu – postawą, sposobem bycia, wreszcie samym malarstwem – obala ten powszechnie przyjęty schemat i przekreśla obawy, o jakich pisałem na wstępie.

W niedużej, jasnej pracowni sporo obrazów, na półce i na stoliku martwa natura, szkicownik, będący równocześnie dziennikiem czy rodzajem pamiętnika malarza. Wreszcie same obrazy – pokazywane spokojnie, ale bez nabożeństwa, prezentowane jako rezultat pracy, zachwytu, oczarowania, a nie jako owoc profesorskiego trudu. Joniak jest malarzem natury. Ale nie tej pojmowanej niewolniczo, jako zadanie czy kanon. Jeżeli ustawia martwą naturę, to robi to nie dlatego, by realizować tradycyjną wizję ,,martwej’’, która była nieodłącznym atrybutem kolorystów. Sądzę, że Juliusz Joniak ustawia martwą naturę, aby wyzwać ją na pojedynek. W pewnym momencie owoce, przedmioty, kwiaty czy draperia, oglądane w naturze zaczynają na płótnie prowadzić zupełnie autonomiczne życie. W zależności od formatu płótna malarz, dynamicznie różnicując materię, poddaje ,,pierwsze zobaczenie’’ działaniu bliskiemu tego, co w solowym występie skrzypka nazywa się kadencją. Linia, plama, gruzły bieli czy szarości, fragmenty dopiłowane do końca, ale i partie, jakby zapowiedziane, zmieniające się proporcje, światło przestrzeń – wszystko to pozwala zobaczyć tę właśnie malarską robotę, w której w każdej chwili może pojawić się niespodzianka, w której sam malarz ryzykuje. Ale równocześnie ogromne doświadczenie i natura właśnie – pozwalają zapanować nad przypadkami, pozwalając ,,spiąć’’ elementy w obraz żywiołowy, a równocześnie pełen wewnętrznego spokoju.

Cafe de France - obraz Juliusza Joniaka na wystawie w Grand Hotel Kraków

Juliusz Joniak – artysta kolorystycznej orientacji

Juliusz Joniak maluje martwe natury od bardzo dawna. To ulubiony jego motyw. To nieodłączny problem jego twórczości. Kiedy zobaczyłem obrazy – te namalowane ostatnio – uświadomiłem sobie skalę możliwości artysty i jego klasę. Jego doświadczenie, a równocześnie młodzieńczą pasję, zobaczyłem niezłomność malarskich zasad i radość, wielką radość malowania.

Przypominam sobie te, malowane w okolicach Krakowa czy na Dolnym Śląsku. Teraz widziałem malowane we Francji, we Włoszech i w Hiszpanii. I tutaj metoda malarza jest właściwą mu, związaną z podróżowaniem po Europie, oglądaniem, szukaniem poza utartymi szlakami czegoś dla siebie. Niebo i drzewa, architektura i światło są więc rysowane i fotografowane, zapamiętywane i malowane gwaszem lub akwarelą. Wreszcie już w domu, w pracowni następuje, jak sądzę, eliminacja, poszukiwanie tego co najbliższe. Zaczyna się wtedy malowanie, u źródeł którego jest ponownie zachwyt, wizja, zaskoczenie. I wtedy do notatek czy fotografii dochodzi wspomnienie, przeżywanie, wnikliwe malarskie szukanie środków, by niczego z tego pierwszego zachwytu nie zaniedbać i nie zapomnieć.

Tak jak w martwych naturach tak i w krajobrazie, Joniak zdecydowanie wymyka się jakimkolwiek schematom i łatwemu katalogowaniu. Jego ekspresja, jego kolor i forma, rodzaj komponowania, budowania obrazu, a nawet własnoręcznie malowanie ramy – wszystko to stwarza klimat malarstwa odrębnego, prywatnego, przeżywanego głęboko, ale i będącego czymś w rodzaju credo malarza, który raduje się światem i życiem.

Kiedyś po ciężkiej chorobie Juliusz Joniak niemal kilka dni po wyjściu ze szpitala powiedział mi, że w Niemczech prezentowana jest wielka wystawa dzieł Cezanne’a. Był tą wiadomością poruszony. Za jakiś czas znowu spotkaliśmy się w korytarzu przy placu Matejki. ,,Wiesz co – powiedział – byłem na tej wystawie Cezanne’a…”. I zaczęła się rozmowa.

Patrzyłem na Juliusza Joniaka i słuchałem oniemiały. To było przecież szaleństwo.

Odrobina tego szaleństwa jest w jego obrazach. To daje im siłę, pozwala wierzyć, że malarstwo to jest ciągle w drodze, a sam malarz niejednym nas jeszcze zaskoczy.

Czy trzeba czegoś więcej, gdy piszemy lub mówimy o malarzu?